Wywiad z Andrzejem Grzymała- Kazłowskim

Andrzej Grzymała-Kazłowski, fot. Ada Szulc

Bareforytka Roma, warszawscy Romowie – jak widzisz warszawską społeczność romską, jakie są jej charakterystyczne cechy, które różnią ją od innych polskich romskich społeczności?

Warszawscy Romowie to po pierwsze społeczność bardzo zróżnicowana. Mająca swoje specyfiki, odmienności, ale publicznie prawie nie zauważalna. W innych miastach działają romskie organizacje, realizowane są projekty społeczne, kulturalne. W Warszawie poza Pragą Południe- Grochowem, gdzie od wielu lat działa asystentka romska i tam w oparciu o Ośrodek Pomocy Społecznej Praga Południe prowadzone są różne działania, raczej takie pozytywistyczne, edukacyjne oraz Ursusem, gdzie działa świetlica środowiskowa związana z tamtejszym OPS – szerszej, działalności praktycznie brak. Może trochę brakuje też wymiaru kulturalnego, artystycznego, ale też trudno się na to obrażać, jeśli nie ma takiego potencjału czy zainteresowania, to trudno coś robić na siłę.

W Warszawie jest kilka różnych społeczności. Największą grupą jest Polska Roma – Romowie, których osiedlano w latach 50-tych, 60-tych XX w. – mniejsze, też dawnych wędrowców, to Kalderasze i Lowarzy. W przypadku Lowarów żyla tu była bardzo ciekawa rodzina, która w dużej mierze z Warszawy już wyemigrowała – czyli Czokeszti Lowara, m.in. ród Michajów. Z Warszawą związany był Burano (znany jako Michaj Burano), bardzo popularny wokalista ery big-beatu. Rodzina Michajów prężnie działała artystycznie, by wymienić choćby ich zespół Roma. Ale niestety rozjechali się, do innych miast, ale przede wszystkim za granicę, do Szwecji, Niemiec, Burano mieszka w Stanach Zjednczonych.

Warszawskich Lowarów spotkamy Na Gocławku, w Ursusie, na Rakowcu także pod Warszawą w Markach. Żyją swoim życiem, nie dają się jakoś szczególnie zauważyć.

Wśród Polskiej Romy mamy Andrzeja Pawłowskiego, najbardziej znanego muzyka, lidera zespołu “Rat Romano”. Dał się poznać m.in. współpracą z Michałem Lorenzem przy filmie “Bandyta”. Napisał romskie teksty do kompozycji Lorenza. Córka Jędrka zaśpiewała piękną wokalizę. Andrzej ma swoją popularność wśród widzów telewizyjnych talent show, gdzie też odnosił sukcesy.

Warszawscy Romowie żyją swoim życiem, mają swoje sprawy, pracują, starają się przeżyć. Jest to dość duża społeczność, choć nie wiemy jak liczna, 500 osób, a może bliżej tysiąca. W większości funkcjonujący w tradycyjnych strukturach właściwych dla swoich grup Polskiej Romy, Lowarów, Kalderaszy. Te dwie ostanie już od dawna, z uwagi na bliskość kulturową i dialektalną, są przemieszane, wiele rodzin, to rodziny międzygrupowe. Te społeczności zaczynają być w pewnym stopniu jednorodne, choć wciąż zachowują odrębność od Polskiej Romy. Warszawscy Romowie to bardzo ciekawe środowisko, ale mało znane i mało widoczne w działaniu, w szczególności na tle innych miast.

Od kiedy Romowie są w Warszawie? Jak jest warszawska historia Romów?

Dokładnie nie wiemy. Najprawdopodobniej przybywali do Warszawy, tak jak do innych miast Królestwa Polskiego, czyli głównie pod koniec XV i XVI wieku. Warszawa stawała się coraz większym miastem, ośrodkiem targowym, handlowym, kulturalnym, więc Romowie, licznie już obecni na ziemiach polskich, z pewnością musieli się tutaj pojawiać. Mamy też liczne ślady ich obecności w księgach miejskich, choć wiele dokumentów niestety zostało spalonych przez niemieckich okupantów w czasie II Wojny Światowej. Ale jedne z pierwszych wzmianek o Romach w Warszawie mówią o dworzanach Wazów. Zachowały się nadania zwierzchnictwa dla tzw. „Starszych nad Cyganami”, m.in. nadanie Jana Kazimierza dla Matiasza Korolewicza, syna Janczego – poprzedniego zwierzchnika z nadania Władysława IV. Skądinąd wiemy, że tenże Janczy, był kobziarzem, muzykiem na dworze Wazów, prawdopodobniej przybyszem z Węgier, albo z korzeniami węgierskimi – imię “Janczy” może na to wskazywać.

We współczesnych już czasach Edward Dębicki, wspaniały muzyk, kompozytor, działacz społeczny z Gorzowa Wielkopolskiego wspominał, że w jego rodzinie były dokumenty potwierdzające, że kapela przodków Edwarda Dębickiego grała na dworze Marysieńki Sobieskiej.

Potem jest już cała warszawska historia życia miejskiego raczej związanego z pobytami czasowymi niż życiem mieszczańskim. Niestety są to głównie prześladowania, utrwalone w dokumentach z cyrków, gdzie się wymienia Romów zamykanych, ściganych za to, że prowadzili wędrowny, „luźny”, „włóczęgowski” tryb życia.

Stosunkowo dużo, wręcz wysyp informacji i doniesień mamy z drugiej połowy XIX wieku, kiedy ruszyła tzw. migracja Lowarów i Kalderaszy – Romów uwolnionych z poddaństwa na terenie dzisiejszej Rumunii i Węgier. Pojawili się oni w Warszawie i okolicach po powstaniu styczniowym, kiedy ustały niepokoje i działania wojenne. W warszawskim „Tygodniku Ilustrowanym” z 1868 r. wydrukowano kapitalną rycinę i opis obozowiska Kalderaszy na Saskiej Kępie. Z każdym rokiem podobnych informacji pojawia się coraz więcej.

W latach 20-tych, 30-tych XX w. prasa wolnej już Polski dosyć często zajmowała się różnego rodzaju przetasowaniami królewskimi wśród Kalderaszy, którzy przedstawiali się dziennikarzom i opinii publicznej jako królowie, wodzowie, zwierzchnicy, prezydenci narodu “cygańskiego”. Oczywiście nie miało to wiele wspólnego z prawdą – byli co najwyżej zwierzchnikami swoich grup rodowych. Jednak dla mediów, szczególnie tych bardziej „rewolwerowych” było to coś smakowitego, czasami z bójką, czasami strzelaniną w tle. Jeden z tych królów, Matejasz Kwiek zginął nawet w wyniku przypadkowego postrzału. Koronacje, abdykacje, manifesty… prasa z lubością to przytaczała. Apogeum była koronacja Janusza Kwieka w 1937 roku na stadionie Legii, gdzie i radio prowadziło transmisję, i byli korespondenci mediów zagranicznych, fotoreporterzy. To wydarzenie mamy bardzo dobrze udokumentowane. Janusza Kwieka koronował protoprezbiter cerkwi prawosławnej. W loży honorowej siedzieli urzędnicy państwowi, żona premiera Składkowskiego, generałowie, pułkownicy i cała sanacyjna wierchuszka obserwując widowisko, które było wyborami króla, ale jednocześnie też biletowanych koncertem i atrakcją samą w sobie.

I tragiczne czasy wojny… W Warszawie Romowie się ukrywali i byli więźniami getta. Do getta warszawskiego trafiały transporty Romów z innych gett. Przewodniczący warszawskiego Judenratu Adam Czerniaków w swoim dzienniku opisuje przybycie do getta warszawskiego grupy Romów z getta w Łowiczu. Z opisu wynika, że to byli Kalderasze. W getcie warszawskim Romowie przebywali raczej krócej niż dłużej, a potem tak jak większość, trafili do komór gazowych Treblinki. W czasie wojny nieustająco trwało wyłapywanie Romów, którzy byli doraźnie rozstrzeliwani albo trafiali przez Pawiak do obozów koncentracyjnych. Jerzy Ficowski przywołuje kilkadziesiąt miejsc, gdzie w czasie II Wojny Światowej na terenie Warszawy zgładzono Romów.

Czasy powojenne: Romowie, ci którzy przeżyli Zagładę, przybywali tu, wracali, tak jak inni Warszawiacy i ludzie przyjezdni. Tutaj się osiedlali mniej lub bardziej przymusowo. W latach 40. i 50-tych XX w. raczej dobrowolnie – chociażby ród Michajów, którzy przenieśli się z Lublina, a wcześniej repatriowali się ze Związku Radzieckiego. Ale już w 1964 roku ruszyła brutalna przymusowa akcja osiedleńcza. Osiedlono tu dużo rodzin, głównie z grupy Polska Roma. Obraz obecności Romów w Warszawie to z jednej strony wynik powojennych akcji osiedleńczych, a z drugiej strony ruchu migracyjnego. Kto mógł, kto miał kontakty zagraniczne, wyjeżdżał z Polski za granicę. Potem były lata 90-te XX w. i konieczność ekonomiczna, która dotknęła wszystkich Polaków, w tym Romów i sprawiła, że masowo zaczęli wyjeżdżać na Wyspy Brytyjskie, do Skandynawii, Niemiec. Romska społeczność w Warszawie jest o wiele mniej liczna niż jeszcze w latach 80-tych XX. Dokładnie nie wiemy, jak te szacunki dziś wyglądają.

Ale wspomnijmy jeszcze o drobiazgach z ostatnich lat… Mamy w Warszawie kilka murali. Jeden autorstwa Krzysztofa Gila, wybitnego malarza romskiego – na Grochowie przy ul. Męcińskiej 42, od strony ulicy Grochowskiej, niedaleko Ronda Wiatraczna – jest upamiętnieniem Zagłady Romów – “Zalikierdo Drom”, czyli przerwana droga. A przy ulicy Raszyńskiej 2, tam gdzie mieści się szkoła podstawowa z zespołu Bednarska, na dziedzińcu na murze okalającym boisko powstał cykl murali wykonanych przez Dariusza Paczkowskiego, świetnego, znanego artystę polskiego Street Artu we współpracy z młodzieżą z tej szkoły. Tam mamy galerię ważnych postaci. Jest doskonały skrzypek romski Kororo Stefan Dymiter, Karol Parno Gierliński – poeta, rzeźbiarz, działacz romski, Nońcia Alfreda Markowska, bohaterka czasu wojny. I Papusza oczywiście. Warto zajrzeć w te miejsca.

Skąd wziął się pomysł na utworzenie Muzeum Kultury Romów w Warszawie?

Muzeum to jest trochę wynik mojej bytności wśród Romów, pracy z Romami, gdzie połączyły się kontakty z zainteresowaniem osobistym, historią, sztuką, przeszłością. Najpierw zbierałem i kupowałem rzeczy, które mi się podobały, które chciałem sobie powiesić na ścianie. W pewnym momencie tych rzeczy było już na tyle dużo, że troszkę uległem manii kolekcjonerskiej… Kolekcja zaczęła się powiększać, rozrastać. Zacząłem kupować rzeczy także niezwiązane z estetyką, sztuką, a bardziej z wagą historyczną. W pewnym momencie uznałem, że ta kolekcja jest na tyle duża, znacząca, że można próbować ją zorganizować w kolekcję muzealną. I przeprowadziłem ten proces, w którym Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego uznało, że mój zbiór zasługuje na to, żeby wpisać go do rejestru prywatnych muzeów. Jest to muzeum latające, wciąż niestety bez stałej ekspozycji, pokazujące zbiory od czasu do czasu na wystawach oraz w Sieci na stronie www.romuzeum.pl. Jest także fanpage „Papusza i Muzeum Kultury Romów w Warszawie” na Facebooku (https://www.facebook.com/Papusza1) – choć jest to kanał bardziej informacyjny, gdzie raczej informuję o współcześnie dziejących się wydarzeniach niż pokazuję zbiory, choć od czasu do czasu, w adekwatnym kontekście, fragmenty kolekcji także można zobaczyć.

Rozmawiała Ada Szulc z Fundacji Dom Kultury.

Dziękujemy Magdalenie Wychowskiej za pomoc przy przepisywaniu wywiadów.